~ Opowiem Ci o nadprzyrodzonych. O stworzeniach takich jak Karaki, ale nie tylko. Zacznę jednak od Karak. Widziałaś już jedną. W autobusie. Potrafią znależć człowieka za pomocą węchu, nawet w największym tłumie. Nie spoczną, póki nie zrealizują celu. Są okrutne, nie znają pojęć takich jak litość, czy szybka śmierć. Ale mimo wszystko są głupie i bez myślne. Łatwo da je się spacyfikować...
PADNIJ!!!
Ostatnie słowo krzyknął w myślach. Równocześnie upadli na ziemię, nad nimi przeleciałą strzała. Zza drzew wyskoczyła postać w czarnym płaszczu. Dzierżyła w dłoni długi łuk. Na plecach miała kołczan z strzałami. Na ich widok postać gwałtownie zatrzymała się.
-Marcin? Kiara? Co wy tu robicie?
-Adrian? My... podróżujemy. Ale co TY tu robisz? Ostatnio byłeś w Hiszpani z tego co kojarzę.
- Daj spokuj, to było 150 lat temu. A teraz szukałem Was. Zbliża się wojna, czuję to. Chcę stanąć po waszej stronie.
-Idż na zachód stąd. W ciągu doby powinieneś dotrzeć.
-Dobrze. Ale najpierw chodźcie ze mną. Zaopatrzę Was, pogadmy. Mam... kilka pytań.
-Nie ma sprawy stary przyjacielu.
Kiara nie rozumiała co się dzieje. Głos spotkanej osoby był znajomy. Bardzo znajomy. Ale nie miała pojęcia skąd. Marcin chyba wyczuł jej myśli, bo ścisnął lekko jej dłoń i pociągnął za sobą. Ruszyła za nim. Ufała mu. Nie miała innego wyjścia.
***
Po jakimś czasie przedzierania się przez chaszcze dotarli do polany, na której stałą małą drewniana chatka. Nieznajomo-znajomy wszedł do nie i zaprosił Nieśmiertelnych do środka. Rozpalił ogień w kominku.
-Kiaro... to prawda, że zniknęłaś.
-Tak. Ale na tym się kończy to co wiem.
-A więc się przedstawię. Jestem Krzysztof Kolumb. Poznaliśmy się w 1410 roku, jak płynęliśmy razem do Ameryki.
~Może jest to krótki rozdział. Dedykuję go dla Artura, który mimo odległości i czasu zawsze był, jest i będzię. Dziękuję Ci za to.